aaa4
Dołączył: 28 Lip 2017
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/15
|
|
ciszy dobiegly ich meskie glosy. Meggie zdawalo sie, ze slyszy prychanie weszacych psow, i miala
ochote rozplynac sie, stac sie bezwonnym, niewidzialnym powietrzem. Farid stal obok niej, oczy
mial szeroko otwarte z przerazenia. Meggie po raz pierwszy zauwazyla, jak bardzo sa czarne.
Nigdy jeszcze nie widziala tak czarnych oczu; okalaly je dlugie rzesy.
Elinor opierala sie o przeciwlegla sciane, gryzac wargi ze strachu. Smolipaluch dal znak Mo i
zanim Meggie zdazyla sie zorientowac, co zamierzaja, obaj mezczyzni wysuneli sie na zewnatrz.
Drzewka oliwkowe, za ktorymi sie ukryli, byly bardzo niskie, splatanymi galeziami dotykaly ziemi,
jakby nie mogly udzwignac ciezaru lisci. Dziecko moze by sie za nimi ukrylo, ale dorosly
mezczyzna?
Meggie ostroznie wyjrzala przez otwor drzwiowy. Z trudem lapala oddech, tak mocno walilo jej
serce. Slonce wznosilo sie coraz wyzej. W kazda doline, pod kazde drzewo wdzieralo sie swiatlo
dnia i Meggie nagle zapragnela powrotu nocy. Mo uklakl, zeby nie bylo widac jego glowy ponad
platanina galezi. Smolipaluch przylgnal do kretego, przysadzistego pnia. Nagle tuz-tuz,
przerazajaco blisko, najwyzej ze dwadziescia krokow od nich pojawil sie Basta. Wspinal sie po
zboczu, przedzieral sie przez osty i wysoka do kolan trawe.
-Na pewno sa juz dawno w dolinie! - uslyszala Meggie mrukliwy glos i po chwili obok Basty
ujrzala sylwetke Plaskiego Nosa.
|
|